niedziela, 6 sierpnia 2017

Księżycowe Ostrze

Czuł na plecach oddech strażników. Wykrzykiwali coś raz po raz, sądząc chyba, że przemówią mu do rozsądku. Uśmiechnął się, pokręcił głową i, minąwszy oburzonych kapłanów, ślizgiem wpadł w ostatni zakręt dzielący go od wrót świątyni.

U wyjścia czekał na niego komitet powitalny. Dwójka nadętych paladynów zastawiła wyjście, dobywając broni, lecz nim dotknęli rękojeści buław, wylecieli przez próg w magicznej eksplozji. Pomachał im na pożegnanie i popędził przed siebie.

Kiedy przemykał gęstą siecią uliczek, jego szata łopotała na wietrze niby utkany z ciemności całun. Wieśniacy wstrzymywali się wpół pracy, z pobladłymi twarzami przypatrując się mrocznej zjawie i mamrocząc pod nosem błagalne modlitwy. Niektórzy, co mniej odważni, prędko czmychali do domów.

Obejrzał się przez ramię. Upewniwszy się, że zgubił swój pościg, znalazł sobie nieuczęszczany zaułek, w którym w spokoju mógł zdjąć z siebie szatę. Zmiął ją i rzucił w kąt, sprawdzając przy tym, czy wciąż ma zawiniątko wyniesione ze świątyni.

Rozchylił płótno, spoglądając na najpiękniejszą i być może najcenniejszą broń, jaką dane mu było mieć w rękach. Od zakrzywionego ostrza bił blask tak jasny, że z trudem spoglądał nań nawet z przymkniętymi oczyma.

— To musi wystarczyć – powiedział do siebie, zawijając sztylet z powrotem w materiał. Podniósł głowę, patrząc ponad linię budynków, wprost na szarzejące niebo.  Zmarszczył brwi.

Nie zostało mu wiele czasu.

***

— Wróciłem, Elen – mruknął, zaglądając do chaty przez uchylone drzwi. Gdy odpowiedziała mu cisza, pchnął je stopą, aż przestrzeń wypełnił przeciągły pisk.

Jedyne źródło światła w pomieszczeniu stanowił dogasający w kominku ogień. Mimo to, widział kobietę tak wyraźnie, jakby był to środek dnia. Jej blade policzki, pasma włosów przyklejone do czoła i... oczy. Szklane, puste oczy, jakże obojętne wobec trwającej wokół gry świateł i cieni.

Nie ważył się podejść bliżej. Nie był głupcem. Choć jej pierś nie unosiła się w oddechu, a ciało leżało bez życia, doskonale pamiętał nauki gildii magów. Mając na uwadze je, a także obietnicę złożoną Elen, ostrożnie sięgnął po zawiniątko z ostrzem.

Kiedy odwinął płat materiału, zwłoki kobiety poruszyły się. Jej biała, zroszona potem twarz zwróciła się w jego stronę, a martwe oczy zatrzymały się na pakunku, z którego sączył się delikatny, srebrzysty blask.

Kobieta poderwała się z łóżka, stając na ziemi. Przygarbiła się lekko, do złudzenia przypominając tym przyczajonego drapieżnika. Jej twarz wykrzywiła się w nienawiści tak żarliwej, że magowi zrobiło się nieznośnie gorąco.

Nim całkiem odwinął płótno, potworna istota, niegdyś jego przyjaciółka, rzuciła się na niego z dzikim sykiem. Przygwoździła go do ściany, chwytając za gardło z siłą godną dziesięciu wojów.

Spojrzał jej w oczy, w tańczące w nich, nieludzkie cienie, które jeszcze niedawno były niepozornymi iskierkami radości. Strzyga wyszczerzyła się, ukazując brzeszczot zębów. Przysunęła twarz naznaczoną siecią poczerniałych żył.

— Miałaś rację, Elen – wycharczał, pewnie trzymając rękojeść sztyletu. — Niezbyt przystoi ci bycie strzygą – dodał, wbijając ostrze prosto w jej serce.

Strzyga wycofała się, wytrzeszczyła oczy. Z dziury w jej piersi bił pulsujący, srebrzysty blask. Wkrótce całe pomieszczenie zatonęło pod falą światła.

Mag odsłonił oczy, kilka razy zamrugał. Odzyskawszy wzrok, rozejrzał się po chacie, zauważając na podłodze suknię i kupkę popiołu. Przykucnął, pochmurniejąc. Długo milczał, nie mogąc znaleźć właściwych słów.

W końcu, westchnąwszy, wyszeptał:

— Jesteś wolna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz