Czuł
na plecach oddech strażników. Wykrzykiwali coś raz po raz, sądząc chyba,
że przemówią mu do rozsądku. Uśmiechnął się, pokręcił głową i, minąwszy oburzonych
kapłanów, ślizgiem wpadł w ostatni zakręt dzielący go od wrót świątyni.
U
wyjścia czekał na niego komitet powitalny. Dwójka nadętych paladynów zastawiła
wyjście, dobywając broni, lecz nim dotknęli rękojeści buław, wylecieli przez
próg w magicznej eksplozji. Pomachał im na pożegnanie i popędził przed
siebie.
Kiedy
przemykał gęstą siecią uliczek, jego szata łopotała na wietrze niby utkany
z ciemności całun. Wieśniacy wstrzymywali się wpół pracy, z pobladłymi
twarzami przypatrując się mrocznej zjawie i mamrocząc pod nosem błagalne
modlitwy. Niektórzy, co mniej odważni, prędko czmychali do domów.
Obejrzał
się przez ramię. Upewniwszy się, że zgubił swój pościg, znalazł sobie
nieuczęszczany zaułek, w którym w spokoju mógł zdjąć z siebie szatę. Zmiął ją i
rzucił w kąt, sprawdzając przy tym, czy wciąż ma zawiniątko wyniesione ze
świątyni.
Rozchylił
płótno, spoglądając na najpiękniejszą i być może najcenniejszą broń, jaką dane
mu było mieć w rękach. Od zakrzywionego ostrza bił blask tak jasny, że z trudem
spoglądał nań nawet z przymkniętymi oczyma.
— To
musi wystarczyć – powiedział do siebie, zawijając sztylet z powrotem w materiał.
Podniósł głowę, patrząc ponad linię budynków, wprost na szarzejące niebo. Zmarszczył brwi.
Nie
zostało mu wiele czasu.
***
— Wróciłem,
Elen – mruknął, zaglądając do chaty przez uchylone drzwi. Gdy odpowiedziała
mu cisza, pchnął je stopą, aż przestrzeń wypełnił przeciągły pisk.
Jedyne
źródło światła w pomieszczeniu stanowił dogasający w kominku ogień. Mimo to,
widział kobietę tak wyraźnie, jakby był to środek dnia. Jej blade policzki,
pasma włosów przyklejone do czoła i... oczy. Szklane, puste oczy, jakże
obojętne wobec trwającej wokół gry świateł i cieni.
Nie
ważył się podejść bliżej. Nie był głupcem. Choć jej pierś nie unosiła się
w oddechu, a ciało leżało bez życia, doskonale pamiętał nauki gildii
magów. Mając na uwadze je, a także obietnicę złożoną Elen, ostrożnie sięgnął po
zawiniątko z ostrzem.
Kiedy
odwinął płat materiału, zwłoki kobiety poruszyły się. Jej biała, zroszona potem
twarz zwróciła się w jego stronę, a martwe oczy zatrzymały się na pakunku, z którego
sączył się delikatny, srebrzysty blask.
Kobieta
poderwała się z łóżka, stając na ziemi. Przygarbiła się lekko, do złudzenia
przypominając tym przyczajonego drapieżnika. Jej twarz wykrzywiła się w
nienawiści tak żarliwej, że magowi zrobiło się nieznośnie gorąco.
Nim
całkiem odwinął płótno, potworna istota, niegdyś jego przyjaciółka, rzuciła się
na niego z dzikim sykiem. Przygwoździła go do ściany, chwytając za gardło z
siłą godną dziesięciu wojów.
Spojrzał
jej w oczy, w tańczące w nich, nieludzkie cienie, które jeszcze niedawno były
niepozornymi iskierkami radości. Strzyga wyszczerzyła się, ukazując brzeszczot
zębów. Przysunęła twarz naznaczoną siecią poczerniałych żył.
— Miałaś
rację, Elen – wycharczał, pewnie trzymając rękojeść sztyletu. — Niezbyt
przystoi ci bycie strzygą – dodał, wbijając ostrze prosto w jej serce.
Strzyga
wycofała się, wytrzeszczyła oczy. Z dziury w jej piersi bił pulsujący,
srebrzysty blask. Wkrótce całe pomieszczenie zatonęło pod falą światła.
Mag
odsłonił oczy, kilka razy zamrugał. Odzyskawszy wzrok, rozejrzał się po chacie,
zauważając na podłodze suknię i kupkę popiołu. Przykucnął, pochmurniejąc. Długo
milczał, nie mogąc znaleźć właściwych słów.
W
końcu, westchnąwszy, wyszeptał:
— Jesteś
wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz