poniedziałek, 17 lipca 2017

Wyzwanie LBA

Zostałam nominowana przez Bartka, autora bloga Spełniając Marzenia, do wyzwania LBA. 
W związku z tym spieszę z odpowiedzią na wybrane pytania! 

1. Jakiego gatunku literackiego książki nie wzięłabyś do ręki i dlaczego?

Sci-fi, ponieważ nie są to moje klimaty. O ile za fantastyką jestem całym sercem, to przyszłość, obce rasy i nowowczesne technologie do mnie nie przemawiają. Tyczy się to jednak przede wszystkim książek, nie filmów i gier.

2. Twoja ulubiona postać książkowa?

Oho, trudne pytanie! Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, co znaczy może, że nie mam jednej, naprawdę ulubionej postaci. W moją pamięć na pewno wpisał się Ashe z „Rapsodii” Elizabeth Haydon, za jego wyjątkową naturę (kto przeczyta, ten się dowie), Achmed z tej samej książki, bo mrukliwi zabójcy to to, co tygryski lubią najbardziej :P ... i (tutaj pewnie nie będę oryginalna) Rhysand z „Dworu Cierni i Róż” Sarah J. Maas.

3. Wydawało Ci się kiedyś, że Twoje powieści powinny trafić do kosza?

No pewnie! Myślę, że każdy piszący raz na jakiś czas doświadcza podobnego uczucia. Grunt, żeby się mu nie poddać, bo możemy potem tego żałować. Trzeba przekrzyczeć ten upierdliwy, krytyczny głosik i robić swoje.

4. Kto jest Twoim idolem w dziedzinie pisania książek?

Zdecydowanie Elizabeth Haydon. Za lekkie pióro, piękny, wiarygodny świat i postaci, które pozostały ze mną na długo.

5. Próbujesz pisać własne książki?

Tak, aktualnie jestem w trakcie pracy nad jedną. Pomysł na nią chodzi za mną od dobrych paru lat, ale dopiero od roku, półtora pracuję nad nią na porządnie. Prace są już mocno zaawansowane, podobnie jak świat, który wznoszę sobie cegiełka po cegiełce. :) Mam nadzieję, że skończę ją pisać jeszcze w tym roku, potem nadejdzie czas ostatecznych szlifów i kontaktu z wydawnictwami. Trzymajcie za mnie kciuki!

6. Do jakiej książkowej krainy chciałabyś się przenieść?

Do swojej, ha! A tak na poważnie... trudny wybór. Pewnie byłoby to Śródziemie, gdzie wcieliłabym się w jakąś spiczastouchą pannicę, albo do świata z „Rapsodii”. W obu na pewno miałabym co robić. ;)

niedziela, 9 lipca 2017

Cień

Wiatr rozsunął srebrne poszycie chmur, odsłaniając tarczę księżyca. Pod nią, pośród ciasnych uliczek miasta, prześlizgiwał się smukły cień. Niedbale omijał światła latarni, przemykał wzdłuż kamiennych murów, z dala od niechcianych spojrzeń.

Cień pokręcił się chwilę na placu targowym, zgrabnie przeskoczył po rzędzie stoisk. Wdrapał się na dach pobliskiego budynku, omiótł spojrzeniem okolicę. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, przeciągnął się i zwinął w kłębek.

Nie na długo nacieszył się spokojem. Nieopodal, zza rogu jednej z ulic, wtoczyła się na plac dwójka trajkoczących strażników. Brzęczenie ich kolczug zadzwoniło cieniowi w uszach, wybudzając go z błogiej drzemki. Wielce zirytowany, zastrzygł nimi, zadzierając łeb.

— Nie bądź śmieszny, zmiennokształtni to przeszłość.

— A co, jeśli nie? Słyszałeś, co gadał Ber, zapierał się, że...

Strażnicy przystanęli. Rozległo się ciche westchnięcie jednego z nich.

— Oj Garven, Garven... Ber to stary bajarz, tacy jak on zawsze szukają atencji. Ma w domu żonę heterę, syna nieroba, a jego córka ledwo co nawiała z jakimś gołowąsem. Nie dziwota, że ubarwia sobie życie podobnymi historyjkami.

— Ale...

— W nosie mam twoje „ale”! – Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi — Nie chcę więcej o tym słyszeć. Zmiennokształtnych nie ma, i już. Jak mi nie wierzysz, idź zapytaj druidów.

Tuż obok, na cztery łapy, bezszelestnie wylądował kot. Zwierzę przysiadło na ziemi, wodząc wzrokiem między jednym człowiekiem, a drugim. Nie spuszczając z nich oka, zaczęło pieczołowicie oblizywać łapę.

— No proszę, co my tu mamy? Garven, to pewnie ten twój zmiennokształtny. Kici, kici... – Strażnik zaśmiał się, ostrożnie podchodząc do kota. Wyciągnął ku niemu dłoń, pogładził po łbie. Zwierzę zamruczało, z ukontentowaniem przymykając oczy. — Patrz, jaki groźny, chyba nie wyjdziemy z tego cali!

Chmury przesunęły się na niebie, odcinając światło księżyca od miasta. Cienie wkradły się na plac, stłoczyły wokół opuszczonych stoisk, chciwie zagarniając teren.

— Bardzo śmieszne. Drwij ze mnie dalej, a pochwalę się twojej żonce, jak to przepiłeś ostatnią wypłatę...

— Tylko spróbuj! – warknął mężczyzna, odrywając rękę od przyjemnie miękkiej sierści kota. Spojrzał na zdrajcę, podnosząc się z kucek. Ciemność zajmowała już większą część placu, lecz strażnicy zdawali się tym nie przejmować. Wieczorny wiatr załopotał proporcami na murach i targnął drewnianymi szyldami sklepów, aż te zaskrzypiały.

— No, to przymknij się wreszcie i chodźmy stąd. Do diaska, gdybym wiedział, że będzie tak zimno, wziąłbym ze sobą płaszcz – mruknął Garven, opatuliwszy się rękoma. Starał się wyobrazić sobie ciepłe, domowe palenisko oraz siebie, siedzącego w krześle, po czubek głowy opatulonego kocem.

Wówczas coś się zmieniło. Zgęstniał otaczający ich płaszcz ciemności, cienie podkradły się bliżej, jak gdyby żyły własnym życiem. Ciszę, jaka nastała pomiędzy strażnikami, przerwało mruczenie kota. Z początku ledwie słyszalne, niepozorne niczym muśnięcie wiatru. Wiatr ten narastał jednak, stawał się coraz to gwałtowniejszy, coraz donośniejszy, ogłuszający jak ryk tysiąca wściekłych wichrów. Nie mógł już należeć do kota, nie mógł należeć do żadnego stworzenia, które byłoby człowiekowi przyjazne.

Był to ryk bestii.

Towarzysz Garvena dobył miecza, lecz zaraz padł jak długi, przygwożdżony ciężarem czegoś, co wedle druidów miało nie istnieć. Wstrząsnęło jego ciałem, targnęło jak szmacianą kukłą, aż gruchnął potylicą o ziemię. Ostatkiem sił spróbował wymacać broń, która z brzdękiem przeturlała się po drodze.

Wkrótce do broni dołączyła i ręka.

Kiedy rozległ się wrzask mężczyzny, Garven był już daleko. Nie obchodzili go Ber, jego syn nierób, ani ci cholerni druidzi. Przestał czuć zimno, choć w głowie wciąż świtał mu obraz przytulnego paleniska, jego paleniska, przed którym właśnie powinien był siedzieć.

Zostawił go. Na bogów, zostawił przyjaciela!

Z jego piersi wyrwał się zduszony szloch. Nie było jednak czasu na żale. Musiał dostać się do twierdzy, dobiec na dziedziniec, gdzie ostrzeże innych i...

Drogę przeciął mu kot. Ten sam, płowy kot, który wcześniej przyglądał im się z uwagą. Przysiadł sobie naprzeciw, lustrując go złocistymi oczyma, aż Garven wyhamował. Spanikowany mężczyzna rzucił się w najbliższy zakręt, gdzie czekał na niego cień.

Garven nigdy nie dobiegł na dziedziniec. Jego krzyk poniósł się po uliczkach miasta, przyprawiając o dreszcze wszystkich, którzy spędzali swój wolny wieczór w krześle przed paleniskiem.

Tymczasem kot, pomrukując, wrócił do czyszczenia łap.