niedziela, 9 lipca 2017

Cień

Wiatr rozsunął srebrne poszycie chmur, odsłaniając tarczę księżyca. Pod nią, pośród ciasnych uliczek miasta, prześlizgiwał się smukły cień. Niedbale omijał światła latarni, przemykał wzdłuż kamiennych murów, z dala od niechcianych spojrzeń.

Cień pokręcił się chwilę na placu targowym, zgrabnie przeskoczył po rzędzie stoisk. Wdrapał się na dach pobliskiego budynku, omiótł spojrzeniem okolicę. Upewniwszy się, że nic mu nie grozi, przeciągnął się i zwinął w kłębek.

Nie na długo nacieszył się spokojem. Nieopodal, zza rogu jednej z ulic, wtoczyła się na plac dwójka trajkoczących strażników. Brzęczenie ich kolczug zadzwoniło cieniowi w uszach, wybudzając go z błogiej drzemki. Wielce zirytowany, zastrzygł nimi, zadzierając łeb.

— Nie bądź śmieszny, zmiennokształtni to przeszłość.

— A co, jeśli nie? Słyszałeś, co gadał Ber, zapierał się, że...

Strażnicy przystanęli. Rozległo się ciche westchnięcie jednego z nich.

— Oj Garven, Garven... Ber to stary bajarz, tacy jak on zawsze szukają atencji. Ma w domu żonę heterę, syna nieroba, a jego córka ledwo co nawiała z jakimś gołowąsem. Nie dziwota, że ubarwia sobie życie podobnymi historyjkami.

— Ale...

— W nosie mam twoje „ale”! – Mężczyzna skrzyżował ręce na piersi — Nie chcę więcej o tym słyszeć. Zmiennokształtnych nie ma, i już. Jak mi nie wierzysz, idź zapytaj druidów.

Tuż obok, na cztery łapy, bezszelestnie wylądował kot. Zwierzę przysiadło na ziemi, wodząc wzrokiem między jednym człowiekiem, a drugim. Nie spuszczając z nich oka, zaczęło pieczołowicie oblizywać łapę.

— No proszę, co my tu mamy? Garven, to pewnie ten twój zmiennokształtny. Kici, kici... – Strażnik zaśmiał się, ostrożnie podchodząc do kota. Wyciągnął ku niemu dłoń, pogładził po łbie. Zwierzę zamruczało, z ukontentowaniem przymykając oczy. — Patrz, jaki groźny, chyba nie wyjdziemy z tego cali!

Chmury przesunęły się na niebie, odcinając światło księżyca od miasta. Cienie wkradły się na plac, stłoczyły wokół opuszczonych stoisk, chciwie zagarniając teren.

— Bardzo śmieszne. Drwij ze mnie dalej, a pochwalę się twojej żonce, jak to przepiłeś ostatnią wypłatę...

— Tylko spróbuj! – warknął mężczyzna, odrywając rękę od przyjemnie miękkiej sierści kota. Spojrzał na zdrajcę, podnosząc się z kucek. Ciemność zajmowała już większą część placu, lecz strażnicy zdawali się tym nie przejmować. Wieczorny wiatr załopotał proporcami na murach i targnął drewnianymi szyldami sklepów, aż te zaskrzypiały.

— No, to przymknij się wreszcie i chodźmy stąd. Do diaska, gdybym wiedział, że będzie tak zimno, wziąłbym ze sobą płaszcz – mruknął Garven, opatuliwszy się rękoma. Starał się wyobrazić sobie ciepłe, domowe palenisko oraz siebie, siedzącego w krześle, po czubek głowy opatulonego kocem.

Wówczas coś się zmieniło. Zgęstniał otaczający ich płaszcz ciemności, cienie podkradły się bliżej, jak gdyby żyły własnym życiem. Ciszę, jaka nastała pomiędzy strażnikami, przerwało mruczenie kota. Z początku ledwie słyszalne, niepozorne niczym muśnięcie wiatru. Wiatr ten narastał jednak, stawał się coraz to gwałtowniejszy, coraz donośniejszy, ogłuszający jak ryk tysiąca wściekłych wichrów. Nie mógł już należeć do kota, nie mógł należeć do żadnego stworzenia, które byłoby człowiekowi przyjazne.

Był to ryk bestii.

Towarzysz Garvena dobył miecza, lecz zaraz padł jak długi, przygwożdżony ciężarem czegoś, co wedle druidów miało nie istnieć. Wstrząsnęło jego ciałem, targnęło jak szmacianą kukłą, aż gruchnął potylicą o ziemię. Ostatkiem sił spróbował wymacać broń, która z brzdękiem przeturlała się po drodze.

Wkrótce do broni dołączyła i ręka.

Kiedy rozległ się wrzask mężczyzny, Garven był już daleko. Nie obchodzili go Ber, jego syn nierób, ani ci cholerni druidzi. Przestał czuć zimno, choć w głowie wciąż świtał mu obraz przytulnego paleniska, jego paleniska, przed którym właśnie powinien był siedzieć.

Zostawił go. Na bogów, zostawił przyjaciela!

Z jego piersi wyrwał się zduszony szloch. Nie było jednak czasu na żale. Musiał dostać się do twierdzy, dobiec na dziedziniec, gdzie ostrzeże innych i...

Drogę przeciął mu kot. Ten sam, płowy kot, który wcześniej przyglądał im się z uwagą. Przysiadł sobie naprzeciw, lustrując go złocistymi oczyma, aż Garven wyhamował. Spanikowany mężczyzna rzucił się w najbliższy zakręt, gdzie czekał na niego cień.

Garven nigdy nie dobiegł na dziedziniec. Jego krzyk poniósł się po uliczkach miasta, przyprawiając o dreszcze wszystkich, którzy spędzali swój wolny wieczór w krześle przed paleniskiem.

Tymczasem kot, pomrukując, wrócił do czyszczenia łap.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy tekst :) mam naprawdę wiele pomysłów na interpretację, ale tą najbardziej sensowną już znasz :D mogę się przyczepić do tego, że na początku kot jest opisany jako cień, a później tytuł ten otrzymuje bestia, co w sumie może wprowadzić w błąd mało uważnych czytelników. Oczywiście Ci bardziej uważni dostrzegą, że skoro kot pokazał swe oblicze, nazwę tą może odziedziczyć ta tajemnicza, mordercza istota. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń