niedziela, 13 sierpnia 2017

Wyjątkowy

Mama zawsze powtarzała Edgarowi, że jest wyjątkowy.

Po raz pierwszy usłyszał to z jej ust, gdy za krasnoludziątka potknął się i wpadł do beczki z łajnem kretoszczurów. Gdyby ojciec nie wyciągnął go w porę za nogi, tę mało orzeźwiającą kąpiel rychło przypłaciłby życiem. Na wspomnienie smrodu, jaki wokół siebie roztaczał, Edgara mdliło jeszcze wiele lat później.

Zdanie matki nie zmieniło się, kiedy w trakcie wizyty w kuźni i bliższych oględzin pieca, broda Edgara zajęła się ogniem. Ugaszono ją, co prawda, lecz nie darowano jego rodzinie szczegółowej relacji z tego, jak to płonący, ogarnięty paniką krasnolud tarzał się z krzykiem po ziemi.

Choć podobne przypadki były dla Edgara chlebem powszednim, jego matka pozostawała wobec owych występków wzruszająco wyrozumiała. Tego samego nie można było powiedzieć o ojcu, który, oczekując po synu krasnoludzkiego męstwa i hartu ducha, wielce się na Edgarze zawodził. Aby dać mu to do zrozumienia na tyle jasno, na ile da się, mieszkając pod ziemią, raczył swą latorośl rzędem pieszczotliwych przezwisk. Na porządku dziennym były więc łajzy, ofermy i niemoty, które niezrażony niczym Edgar znosił bez zająknięcia.

— Edgar, jełopie! – Ryk ojca wyrwał go z zamyślenia. — Chodź no tu!

  Krasnolud przykurczył się i, powłóczywszy kaczymi nóżkami, wytoczył się ze swej komnaty wprost do kamiennego salonu. Nie podnosząc wzroku znad posadzki, stanął przed obliczem ojca, czekając na ścięcie.

— Zbieramy się – rzucił ojciec. — Jest robota w kopalni.

Edgar ani drgnął. Wiedział, że powinien radować go sam fakt przebywania pod ziemią. Pochodził z ludu kamienia, mistrzów górnictwa i wielbicieli zatęchłych, ciasnych tuneli. Wobec tak hojnej propozycji ucieszyłby się każdy krasnolud.

Ale Edgar nie był każdym krasnoludem. Cenił sobie przestrzeń oraz świeże powietrze. Miał też tajemnicę, której wyjawienie nie wchodziło w rachubę.

— No, na co czekasz? Ruchy! – warknął ojciec, przystając w progu. Nieszczęśliwy chłopak nie miał wyjścia innego, niż powlec się za nim.

W czasie gdy ojciec kroczył dumnie na czele, nieustraszony syn pochmurniał bardziej z każdym przemierzonym tunelem. Edgar nieufnie przyglądał się ścianom, mając dziwne wrażenie, że zaczynają się doń przysuwać. Jego oddech stał się płytki, dłonie zaczęły niekontrolowanie drżeć. W końcu, wiedziony impulsem, zbliżył się do rodziciela, jakby to w nim chciał znaleźć swoją ostoję.

Ostoja pozostała jednak nieprzejednana. Odepchnęła go, posyłając mu spojrzenie tak miażdżące, że nieomal się pod nim zatoczył.

Skulił się w sobie, walcząc z zalewającą go falą gorąca. Pot zrosił jego czoło, serce dudniło, jakby chciało wyrwać się na wolność, a on coraz mniej wierzył w powodzenie swojej kopalnianej kariery. Kiedy zaś zatrzymali się przed ostatnim, niewykończonym tunelem, stanęły dęba wszystkie włosy na brodzie Edgara.

W ciasnym, wąskim korytarzyku panował niepokojący półmrok. Grupa krasnoludów uwijała się w pocie czoła, rozkopując ziemię i stawiając umocnienia, które były jedynym, co powstrzymywało strop przed zawaleniem się im na głowy.

A skoro mowa o stropie – sięgał niewiele wyżej niż krasnoludzkie czerepy.

Edgar wytrzeszczył oczy, skubiąc nerwowo brodę. Na myśl o pełznięciu malutkim tunelem opuściły go wszelkie siły. Przez jedną, żałośnie krótką chwilę rozważał nawet, czy nie wyznać ojcu swych obaw, lecz ujrzawszy jego skwaszoną minę, prędko porzucił ten zamiar. Nagle poczuł się jeszcze gorzej.  

Górnicy wstrzymali pracę, przyglądając się mu badawczo. Mógłby przysiąc, że dostrzega na ich twarzach uśmiechy politowania. Krasnolud z klaustrofobią, myśleli, a to dobre. Oczyma wyobraźni widział już szydercze wytykanie palcami, czynione do akompaniamentu  okropnych, rubasznych śmiechów.

Ojciec Edgara zostawił go, żwawo ruszając w głąb korytarza. Rozłożył ręce, witając się z grupą i poklepując kompanów tak, jakby miał wszelkie powody do radości.

Czy miałby je również, wiedząc o fobii swego jedynego syna?

Edgar wziął głęboki wdech, klepnął się dwa razy w twarz i wystawił stopę przed siebie, lecz ta zawisła w przestrzeni, podobnie jak jego wzrok. Rzucił okiem na podejrzanie trzeszczące belki, na sypiące się zewsząd grudy ziemi. Serce zestroiło się z miarowymi uderzeniami kilofa, raz jeszcze powodując falę gorąca.

Tego było dla Edgara za wiele.

Kiedy ojciec krasnoluda odwrócił się, by ponaglić syna do pracy, na jego miejscu zastał jedynie wymowną pustkę.

Tymczasem Edgar, dając sprinterski popis, był już w drodze do domu.

W kopalni niósł się jeszcze jego histeryczny okrzyk.

— Jestem wyjątkowy, słyszycie?! – wołał. — Wyjątkowy!

niedziela, 6 sierpnia 2017

Księżycowe Ostrze

Czuł na plecach oddech strażników. Wykrzykiwali coś raz po raz, sądząc chyba, że przemówią mu do rozsądku. Uśmiechnął się, pokręcił głową i, minąwszy oburzonych kapłanów, ślizgiem wpadł w ostatni zakręt dzielący go od wrót świątyni.

U wyjścia czekał na niego komitet powitalny. Dwójka nadętych paladynów zastawiła wyjście, dobywając broni, lecz nim dotknęli rękojeści buław, wylecieli przez próg w magicznej eksplozji. Pomachał im na pożegnanie i popędził przed siebie.

Kiedy przemykał gęstą siecią uliczek, jego szata łopotała na wietrze niby utkany z ciemności całun. Wieśniacy wstrzymywali się wpół pracy, z pobladłymi twarzami przypatrując się mrocznej zjawie i mamrocząc pod nosem błagalne modlitwy. Niektórzy, co mniej odważni, prędko czmychali do domów.

Obejrzał się przez ramię. Upewniwszy się, że zgubił swój pościg, znalazł sobie nieuczęszczany zaułek, w którym w spokoju mógł zdjąć z siebie szatę. Zmiął ją i rzucił w kąt, sprawdzając przy tym, czy wciąż ma zawiniątko wyniesione ze świątyni.

Rozchylił płótno, spoglądając na najpiękniejszą i być może najcenniejszą broń, jaką dane mu było mieć w rękach. Od zakrzywionego ostrza bił blask tak jasny, że z trudem spoglądał nań nawet z przymkniętymi oczyma.

— To musi wystarczyć – powiedział do siebie, zawijając sztylet z powrotem w materiał. Podniósł głowę, patrząc ponad linię budynków, wprost na szarzejące niebo.  Zmarszczył brwi.

Nie zostało mu wiele czasu.

***

— Wróciłem, Elen – mruknął, zaglądając do chaty przez uchylone drzwi. Gdy odpowiedziała mu cisza, pchnął je stopą, aż przestrzeń wypełnił przeciągły pisk.

Jedyne źródło światła w pomieszczeniu stanowił dogasający w kominku ogień. Mimo to, widział kobietę tak wyraźnie, jakby był to środek dnia. Jej blade policzki, pasma włosów przyklejone do czoła i... oczy. Szklane, puste oczy, jakże obojętne wobec trwającej wokół gry świateł i cieni.

Nie ważył się podejść bliżej. Nie był głupcem. Choć jej pierś nie unosiła się w oddechu, a ciało leżało bez życia, doskonale pamiętał nauki gildii magów. Mając na uwadze je, a także obietnicę złożoną Elen, ostrożnie sięgnął po zawiniątko z ostrzem.

Kiedy odwinął płat materiału, zwłoki kobiety poruszyły się. Jej biała, zroszona potem twarz zwróciła się w jego stronę, a martwe oczy zatrzymały się na pakunku, z którego sączył się delikatny, srebrzysty blask.

Kobieta poderwała się z łóżka, stając na ziemi. Przygarbiła się lekko, do złudzenia przypominając tym przyczajonego drapieżnika. Jej twarz wykrzywiła się w nienawiści tak żarliwej, że magowi zrobiło się nieznośnie gorąco.

Nim całkiem odwinął płótno, potworna istota, niegdyś jego przyjaciółka, rzuciła się na niego z dzikim sykiem. Przygwoździła go do ściany, chwytając za gardło z siłą godną dziesięciu wojów.

Spojrzał jej w oczy, w tańczące w nich, nieludzkie cienie, które jeszcze niedawno były niepozornymi iskierkami radości. Strzyga wyszczerzyła się, ukazując brzeszczot zębów. Przysunęła twarz naznaczoną siecią poczerniałych żył.

— Miałaś rację, Elen – wycharczał, pewnie trzymając rękojeść sztyletu. — Niezbyt przystoi ci bycie strzygą – dodał, wbijając ostrze prosto w jej serce.

Strzyga wycofała się, wytrzeszczyła oczy. Z dziury w jej piersi bił pulsujący, srebrzysty blask. Wkrótce całe pomieszczenie zatonęło pod falą światła.

Mag odsłonił oczy, kilka razy zamrugał. Odzyskawszy wzrok, rozejrzał się po chacie, zauważając na podłodze suknię i kupkę popiołu. Przykucnął, pochmurniejąc. Długo milczał, nie mogąc znaleźć właściwych słów.

W końcu, westchnąwszy, wyszeptał:

— Jesteś wolna.