niedziela, 4 czerwca 2017

Zgubny los, cz.1

Gub kochał swoje życie.

Cenił sobie zwłaszcza te noce, gdy wyskakiwał z łóżka, podrywany zeń na kolejną, upstrzoną bluzgami tyradę matki. Godnie znosił jej natchnione łajanie, owo emanujące maminą troską wygrażanie palcami, czynione do akompaniamentu wydzierających się wniebogłosy młodszych braci. Uzmysławiało mu to, jak mile jest od czasu do czasu wyściubić nos ze swojej pieczary.

Gub wychodził więc z niej codziennie.

Ale, ale! Był to ledwie początek cudowności oferowanych mu przez życie. O świcie, gdy goblinia społeczność dopiero zaczynała wybudzać się ze snu, Gub od dawna już pucował wszystkie posadzki na błysk. Krążył po całym kompleksie jaskiń, wrzucając do worka resztki jedzenia, które wypluwali z siebie na masę jego kulturalni, zieloni przyjaciele. Później zaś, co było bodaj najulubieńszą częścią pracy Guba, pieczołowicie wyzbierywał on z ziemi zaschnięte odchody nietoperzy, zwierząt najczęściej hodowanych przez gobliny.

Odchody, dobre sobie! Paskudne, śmierdzące kupska!

Gub warknął, schylając się, by podnieść z ziemi kolejny, uroczy prezent od matki natury. Pokręcił głową, burknął pod nosem parę kwiecistych przekleństw i ze złością władował kupę do worka.

Miał tego po dziurki w nosie, podobnie jak smrodu, który towarzyszył mu nieustannie począwszy od dnia, gdy podjął się tej okropnej pracy. Nie, żeby dano mu jakiś wybór. Niespecjalnie przepadano tu za jego rodziną. Nie bez znaczenia pozostawał fakt, iż nieświętej pamięci ojciec Guba żywił wyjątkowe zamiłowanie do ognistej wody, którą gobliny zwykły łupić z ludzkich karawan. Ojciec rozsmakował się w niej tak bardzo, iż pewnego pięknego dnia pozbawił całego jej zapasu naczelnego wodza. Być może nie wpadliby na to, kto dopuścił się niecnego uczynku, gdyby nie postanowił spontanicznie uciąć sobie drzemki w środku magazynu, pośród pokaźnej sterty osuszonych do dna butelek.

Dureń nie zdążył nawet wytrzeźwieć.

Gub pokręcił głową, prostując się, aż coś strzeliło mu w plecach. Zabolało. Odruchowo złapał się za obolałe miejsce, nie przewidując przy tym, że upuści niesiony przez siebie worek. Jego zawartość wysypała się na lśniącą posadzkę, czyniąc z niej piękną inaczej, brązowo-zieloną mozaikę. Gub nie wiedział już, czy złapać się za plecy, czy głowę, ale jednego był pewien: tak dłużej być nie może!

Zostawił worek i walające się po podłodze odpadki, na dobre porzucił posadzkę, na której czyszczeniu zeszło mu tyle czasu. Był zdecydowany. Pójdzie do wodza, o tak, pójdzie i powie mu co myśli o karaniu rodziny Guba za uczynki niewydarzonego ojca!

Zakasał rękawki swojej lnianej, poszarpanej koszuli, przyspieszył kroku i podniósł głowę, gotów na wszystko, co przyniesie mu los. Wkroczył dumnie do pieczary wodza, u której wejścia stała dwójka uzbrojonych po zęby strażników. Ich koszulki nie były lniane, a kolcze, w rękach trzymali piki i małe, okrągłe tarcze.

Na ich widok Gubowi jakby zrzedła mina. Zatrzymał się, niepewnie grzebiąc butem w ziemi. Starał się przypomnieć sobie, z jakiegoż to powodu postanowił nagle wparować do siedziby wodza. Nie było jednak wyjścia. Strażnicy zdążyli już zauważyć jego obecność.

— Masz jakiś problem? – ryknął jeden z nich, celując w niego piką. Gub miał jej ostry grot pod samiutkim nosem. Nagle zwykłe przełknięcie śliny stało się dla biedaka niemożebnie trudne.

Odzyskał rezon, przypomniawszy sobie o czekających na niego kupach nietoperzy.

— Ano, mam – odparł piskliwym głosikiem, za który szczerze się znienawidził. — A nawet, a nawet... zamierzam go omówić z wodzem! – wydusił. — A wy stoicie mi na drodze!

Strażnicy spojrzeli po sobie, ryknąwszy głośnym, rechotliwym śmiechem.

— Omówić z wodzem, a to dobre! Oj Gub, Gub... wracaj prędko do zbierania gówien, bo naprawdę będziesz miał problem. Nie chcesz chyba skończyć jak ojciec, hę?

Gub poczerwieniał ze złości, aż jego zielona skóra nabrała brzydkiego, żółtawego koloru. Zacisnął rękę w pięść, zazgrzytał zębami i... odwrócił się, żeby odejść. Paskudny rechot strażników dzwonił mu w uszach jeszcze na długo potem.

Może i przegrał tę walkę... lecz nie znaczyło to, że się poddał!

W małym łebku Guba zrodził się bowiem pewien szatański plan...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz